Freitag, 8. Aug 2008, 10:59
Czw 7 VIII – Iron Maiden, Made Of Hate, Lauren Harris
Po raz pierwszy kupowałam bilety na Iron Maiden w ostatniej chwili (środa) dzięki temu, miałam tylko jeden dzien niecierpliwienia się i wyczekiwania. Setlisa była mi znana (thx dla kogoś kto ją zamieścił w komentarzach na odliczaczu :P) Nie nauczyłam się jej na pamięć (na szczęście) w oczy rzucił mi się tylko Rime of the Ancient Mariner, więc wiedziałam, że będzie zajebiście. Do stolicy wybrałam się samochodem, i dopiero po przekroczeniu granicy miasta doszło do mnie jak wielkim błędem to było. Podróż pod stadion po ulicy Żwirki była tragiczna. Generalnie wyjęte 1:40h z życia. Pozdrowienia w tym miejscu dla wszystkich którzy również stali tam w okolicach 18, którzy widzieli przejazd zespołu samochodami, z obstawą, a zwłaszcza dla kogoś kto stracił tylne światło przez jednego warszawskiego motocyklistę. Generalnie, działo się.
Nie wiem jak wyglądała sytuacja zaraz po otwarciu bram, o 16, ale po 18 wszystko przebiegało mega sprawnie i bezproblemowo. Fajnie, że pozwalano wnosić picie i aparaty i glany i generalnie kontrolerzy biletów uśmiechnięci, żartujący, naprawdę przyjemnie.
Złapałam się na ostatnie chwile występu Lauren Harris, w sumie mało kojarzę, nie urzekło mnie jakoś bardzo, coś starała się po polsku krzyczeć, ale chyba publika jej za bardzo nie pokochała.
Następnie był występ Made of Hate, nie miałam absolutnie pojęcia kto to taki, ale zrobili, o dziwo, pozytywne wrażenie. Chociaż najbardziej podobały mi się kawałki w których słychać było tylko gitary a nie wokalistę, który imho trochę darł ryja ;) Ale niektóre solówki były naprawdę przednie, poza tym złapali niezły kontakt z publiką, więc generalnie na plus.
Po ich występie, podczas przerwy można było się pointegrowac zarówno z Polakami, jak i z Czechami, Litwinami, Chorwatami, Hiszpanem (no przynajmniej jeden był), się na gwardii iście międzynarodowe towarzystwo zebrało.
I nagle bum, pojawia się Churchill, pojawia się Churchill Speech i Aces High, wrażenie niesamowite, słuchając Live After Death nigdy nie przypuszczałam, że doczekam się takiego rozpoczęcia koncertu. Jedno marzenie spełnione. Na Aces w miejscu które wydawało się, że będzie dość spokojnym zrobił się tak ogromny kocioł, że gro osób, które miało chęć być bliżej sceny musiało odpuścić i udać się dalej. A ja od razu zaczęłam żałować że moje glany zostały w domu. Żadne inne buty nie chronią tak palców jak one. Nikt mnie nie przekona :P Przy 2 Minutes to Midnight publika pokazała że śpiewać potrafi, a później była absolutna perełka - Revelations, kocham ten kawałek strasznie, więc zagranie go obudziło we mnie mniej więcej tyle samo emocji co gdy w Chorzowie zagrali Remember Tomorrow. Niesamowite emocje. Później właściwie wszystko toczyło się rytmem błyskawicy. Po Trooperze odśpiewane Happy Birthday - mówcie co chcecie z mojego miejsca wyszło głośno i w miarę równo - i widok zaskoczonych twarzy IM - bezcenny - gadki Bruce'a o jazzie, o albatrosach, o kiełbasach, o torwarze który "rzekomo" mijał wczoraj (niemożliwe że mijali, bo jechali z lotniska żwirki :P) o kolejnej trasie, o tym żeby znajomych przyprowadzić i zrobić koncert na 60,000 ludu, PRZEGENIALNE wykonanie Rime of the Ancient Mariner (swoją drogą, gratuluję podartej narzutki :P), Run to the Hills i tak strasznie wyczekiwane w Chorzowie Fear of The Dark z naprawdę udanym występem publiki musiały robić wrażenie. Tak samo jak wrażenie robił wielki Eddie który pojawił się najpierw podczas Iron Maiden, a później na bisach. Swoją drogą, to były dla mnie najgenialniejsze bisy EVER! Moonchild ok, ale gdy usłyszałam dźwięki The Clairvoyant po prostu zaniemówiłam, genialne uczucie słuchać takich utworów na żywo.No i oczywiście niezastąpione Hallowed Be Thy Name
Podsumowując, setlista absolutnie świetna, scenografia bez zarzutu, dwa wielkie Edki robiące wrażenie, dobre humory "chłopaków" (Janick i Nico <3), nagłośnienie o niebo lepsze niż w Chorzowie (chociaż mogło być lepsze), absolutnie wielka forma zespołu - dała koncert niezapomniany dla wielu. Właściwie nie wiem czy ktokolwiek opuszczał stadion gwardii choć trochę rozczarowany. Dla tych który był to pierwszy koncert, na pewno przeżycia megagenialne, dla starych wyjadaczy natomiast jedna z absolutnych perełek. I jak zwykle na drugi dzień żałuje się strasznie, że to już koniec, że już po wszystkim, i że trzeba znowu czekać aż Iron Maiden zawita nad Wisłę.
Pocieszające jest jedynie to, że jak już się człowiek naczeka to dostanie doskonałe widowisko. Jest więc na co czekać. Do następnego i UP THE IRONS!
podziękowania dla wszystkich którzy przyczynili się do powstania tej ogromnej flagi z życzeniami dla Dickinsona, wyszło prześwietnie, super że wędrowała po stadionie cały czas. i specjalnie pozdrowienia dla tej części tłumu, która podczas opuszczania stadionu trafiła na lasek i podeptana biedne choinki na gwardii. zapach nieziemski, wrażenia genialne, tylko szkoda tych bogu ducha winnych roślinek ;))