Wird über Spotify absgepielt Wird über YouTube absgepielt
Zum YouTube-Video wechseln

Player wird geladen ...

Von Spotify scrobbeln?

Verbinde deine Spotify- und Last.fm-Konten, um deine gehörten Inhalte von jeder Spotify-App auf jedem Gerät und jeder Plattform zu scrobbeln.

Mit Spotify verbinden

Verwerfen

Du möchtest keine Anzeigen sehen? Führe jetzt das Upgrade durch

O kolejkach, Mobym i królu funku

Pia 17 VI – Orange Warsaw Festiwal 2011

- Dzień dobry. Po ile są karnety na Orange Warsaw Festival?
- Po 79 złotych.
- Na jeden dzień?
- Nie. Na dwa.
- yyy.. To poproszę.

Tak kilka miesięcy temu wyglądała moja rozmowa z pracownikiem empiku, po tym gdy dowiedziałem się, że trzecia edycja „OWF” jest w tym roku tak dobrze obsadzona. Dziś jestem już po muzycznych doznaniach związanych z tym festiwalem i próbuję wrócić do siebie. Jest to niezmiernie ciężkie, ale po kolei.

Na stadion Legii przybyłem kilka minut po dwudziestej, gdyż wcześniej „Zwycięzcy WOW! Music Awards” oraz Michał Szpak (kimkolwiek on jest) zupełnie mnie nie interesowali. Również nie bardzo śpieszyłem się na koncert My Chemical Romance, licząc na to, że na stadion wejdę gdy oni skończą swój „występ”. Gdy zobaczyłem dzikie tłumy przed wejściem stwierdziłem, że chyba nie wejdę nawet na Skunk Anansie, a i może na Moby’ego się spóźnię.. Na szczęście pod koniec koncertu zespołu z różowowłosym frontmanem (sic!), byłem już na stadionie. Wypada jeszcze wspomnieć, że aby na stadion wejść, musiałem stać w trzech kolejkach – do wejścia, do zamiany biletu na opaskę, i do wejścia przez szpaler ochrony, która to widząc zdenerwowanie spóźnionych młodocianych fanów MCR sprawdzała tylko to co było konieczne, by ci jak najszybciej mogli biec na teren koncertu. Ja w tym czasie chodziłem po stadionie podziwiając architekturę oraz sprawdzając skąd najlepiej słuchać tej strasznej muzyki, która dobiega ze sceny. Po odwiedzeniu każdej z trybun i wizyty na płycie doszedłem do wniosku, że znikąd. Tego się po prostu nie dało słuchać – poszedłem na piwo. W tym miejscu, gdyby to była wiadomość multimedialna, powinny rozbrzmieć fanfary, gdyż okazało się, że żeby napić się piwa (poza stadionem oczywiście – pozdrawiam serdecznie autora ustawy o organizacji imprez masowych) muszę stanąć w kolejnych dwóch kolejkach. Tym razem po żeton na piwo, oraz w kolejce po piwo gdzie żeton wymienię na produkt docelowy. Widząc kolejkę podobną do tej przed wejściem (albo nawet większej) odechciało mi się pić i wróciłem na stadion. Na szczęście wtedy na scenie instalowano już Skunk Anansie. Tego koncertu nie wysłuchałem całego gdyż nie jestem fanem Skin, a sam koncert wydawał mi się mniej energetyczny niż ten na Openerze 2010. Po kolejnych wędrówkach po stadionie i obserwacji detali otoczenia, zacząłem szukać optymalnego miejsca do obejrzenia Moby’ego. Stosunkowo łatwo przedostałem się pod barierki oddzielające płytę od orange circle dzięki czemu dobrze widziałem telebim a i na scenę widoczność była niezła. Jak się później okazało wcale nie było tłoczno a ludzie wokół nie byli tam z przypadku, no może z wyjątkiem pana, który w czasie koncertu robił sobie zdjęcia „z ręki” i kręcił dziesięciosekundowe fragmenty piosenek, ale kto może mu tego zabronić?
Moby na scenie pojawił dokładnie o 23.54 zaczynając koncert od In My Hearth, wywołując tym samym ogromną wrzawę. Już wtedy zwróciłem uwagę na to jak dobrze ten koncert jest nagłośniony oraz na to w jak świetnej formie jest wokalistka Joy Malcolm. Następne utwory nie pozwoliły publiczności ochłonąć – wręcz przeciwnie – Go, Natural Blues, We Are All Made of Stars, Beautiful, Bodyrock, – wszystkie te znane i lubiane piosenki, zagrane po kolei sprawiły, że ludzie popadali w ekstazę wymownie łapiąc się za głowy lub zakrywając dłońmi usta. Moby w tym czasie szalał biegając z gitarą przed publicznością - ćoś pięknego! Potem przyszła kolej na nieco mniej znane piosenki, o ile o takich w przypadku tego artysty można mówić: Flower oraz Lie Down in Darkness. Spokój nie trwał jednak długo bo gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki pięknego Honey, ciary przeszły po plecach. Potem usłyszeliśmy kolejne przeboje: Extreme Ways, Why Does My Heart Feel So Bad?, a po nich nieco bardziej rockową wersję Shot in the Bach of the Head oraz zagraną mocno w stylu disco (no bo jak inaczej?) Disco Lies, w czasie której stadion zamienił się na chwilę w największą w świecie dyskotekę. Po tym, już do końca hity: The Stars, Lift Me Up oraz na koniec Feeling So Real. Po takim secie nie mogło obyć się bez bisu, który przez wielu został odebrany jako coś przymusowego ze strony artysty. Ja osobiście uważam, że zagrany Thousand pokazał tak naprawdę jak daleko sięgają korzenie Moby’ego, a przede wszystkim, że tak naprawdę on jest, był i będzie dj’em. Jego wymowna poza na podwyższeniu tylko rozwiała wątpliwości kto tego dnia był najlepszy.

Drugiego dnia festiwalu sprawdzając „time table” okazało się, że kogoś w „line upie” brakuje. Szybkie sprawdzenie tematu i co? The Streets nie zagra – No kurwa! – pomyślałem sobie, bo to przecież głównie z powodu pożegnalnej trasy i odwołania koncertu na Openerze jestem teraz w Warszawie licząc na koncert Mike’a Skinnera. Ale nic, przecież dziś będą dwie kapele, które również chcę zobaczyć (Plan B oraz mistrz Jamiroquai), a także reaktywowane Sistars.
Nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego na stadion udałem się trochę wcześniej. Tym razem nie stałem w żadnej kolejce – ludzie z opaskami karnetowymi mieli osobne wejście, a przy bramkach sprawdzanie było bardzo sprawne. Obawiałem się jedynie deszczu, który przez cały dzień krążył nad Warszawą niejednokrotnie spadając ludziom na głowy. Zaniepokojony ciemnymi chmurami, stwierdziłem, że nie chcę zmoknąć tak wczesną porą i koncert Sistars obejrzę sobie z trybun. Tak też zrobiłem. Dobrze nagłośniony koncert, na którym spora już publiczność bardzo dobrze się bawiła. Siostry zagrały swoje największe przeboje, popłakały się i obiecały, że ten występ to nie koniec. Dobry początek drugiego dnia festiwalu.
Na koncert Plan B udałem się już na płytę. Koncert swoim mini setem rozpoczął Faith SFX – rewelacyjny beatboxer. Zaprezentował kilka swoich patentów, a następnie zachęcił do kupna jego płyty przez Itunes. Potem na scenie pojawili się pozostali członkowie zespołu. Niestety, obok mnie stanęła grupa nastolatek, które w czasie pierwszego utworu zaczęły udawać przed sobą wzruszenie aby móc wzajemnie się pocieszać – jak teletubisie. Myślałem, że padnę z wrażenia gdy jedna z nich wyciągnęła teksty i zaczęła czegoś w nich szukać.. Może chciała poprawić pana wokalistę, albo miała zakontraktowany duet? Nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Aby nie psuć sobie wrażeń muzycznych odsunąłem się parę kroków od szalonych dziewczyn z gimnazjum. Jak wyglądał koncert Plan B? Tak jak się można było tego spodziewać: były hity bardzo sprawnie odegrane, które nie powodowały szybszego bicia serca. Po prostu, dobrze było usłyszeć ten materiał na żywo. Na wyróżnienie zasługuje kooperacja Plan B z Faithem i dubstepowa aranżacja Ain’t no sunshine – fajna, ale trochę nie pasowała do całej reszty materiału, który usłyszeliśmy.
O 23.05 na scenie pojawiła się największa gwiazda festiwalu - Jamiroquai– legenda funku, fan szybkich i luksusowych samochodów, genialny muzyk i jak się potem okazało, profesjonalista w każdym calu. Koncert rozpoczął utwór Rock Dust Light Star. Pierwsze spostrzeżenia? Brzmienie jest przepiękne! Nikt w czasie festiwalu jeszcze tak wyraźnie nie brzmiał! Kolejny utwór – Main Vain – już połowę płyty tańczy i widać, że trybuny zaczynają się ruszać. Następnie pierwszy z wielkich hiciorów: Cosmic Girl i już wszyscy szaleją wspólnie śpiewając wersy refrenu: „She’s just a cosmic girl, from another galaxy” . Następnie usłyszeliśmy kilka, umownie mniej znanych, utworów: You Give Me Something, Smoke And Mirrors, Little L w czasie, których publiczność mogła podziwiać niezwykłą i wręcz niespotykaną gibkość Jay Kay. Osobiście przyznam się, że chyba nigdy nie widziałem żeby ktoś w taki sposób ruszał się na scenie. Wow! Potem przyszła kolej na Conned Heat i Space Cowboy. Dalej Hutin’ a następnie przebojowy Feels Just Like It Should sprawiły, że oklaskom nie było końca. Być może również dlatego, że publiczności dane było zobaczyć prawdziwą twarz profesjonalnego muzyka, który mimo problemów technicznych z odsłuchem i ewidentnego zdenerwowania.. nawet nie.. WKURWIENIA, którego tak nawiasem mówiąc, nie ukrywał stojąc twarzą do ekipy nagłośniającej, potrafił obrócić się w stronę publiczności i być radosnym demonem funku! Chapeau bas! Gdy Jay Kay załatwił już porachunki ze swoją ekipą, przyszła kolej na Love Foolosophy, początkowo grany z samą gitarą. Był to chyba najbardziej wzruszający moment koncertu. Oj, podejrzewam, że w niejednym oku zakręciła się wtedy łza. Następnie usłyszeliśmy rytmiczne i mocne Travelling Without Moving i Alright. Jak można się domyśleć, publiczność szalała a na komendę cały stadion klaskał w dłonie. Jako ostatni numer, Jamiroquai zagrał.. a jakże: Deeper Undergrund. Długo nie zapomnę pozy Jay Kay’a, który stanął w świetle reflektora, przypominając mi okładkę „Emergency Of Planet Earth”. Publiczność wyciągnęła ręce, krzyczała a następnie niemalże wszyscy zaczęli skakać. Mimo, iż Jamiroquai grał prawie dwie godziny, dla tak wspaniale reagującej publiczności bis trzeba było zagrać. Usłyszeliśmy więc White Knuckle Ride. Złośliwi będą narzekać, że zabrakło Virtual Insinity i Dynamite, ale prawdę mówiąc koncert był tak znakomity, że można, a nawet trzeba być pod wrażeniem tego co było dane zobaczyć. Zastanawiam się jedynie nad tym skąd Jay Kay ma w sobie tyle energii. Skakał przecież przez dwie godziny, bezapelacyjnie dając z siebie wszystko, nie pozwolił sobie na nutkę fałszu a w chwili gdy coś technicznie zawaliło, nie obrażał się, tylko w kilku żołnierskich słowach zrobił porządek. Ciekaw również jestem jak reagował w czasie koncertu na krakowskich wiankach, gdzie nagłośnienie było tragiczne. Niby tam byłem, ale przecież wianki to impreza na, której nie widać sceny (i w sumie ledwo ją słychać). Mam nadzieję, że ten warszawski koncert, zrównoważył Jamiroquai’owi spojrzenie na Polskę i wespół wrócą tu szybciej niż ktokolwiek jest sobie to w stanie wyobrazić.

Co do samego festiwalu, zdecydowanie ta impreza ma w sobie potencjał – w tej formie. Mam nadzieję, że organizatorzy nie będą już zmieniać konwencji ani miejsca i zostaną przy tym co jest. Bo mimo, iż jest to festiwal, i może faktycznie z racji zlokalizowania na stadionie nie jak na openerze, selectorze, ect., ale to jest właśnie siła i potencjał tego wydarzenia. Za kilka lat możemy mieć w Polsce ogromną imprezę stadionową, taką jakie organizuje się na Wembley w Londynie, czego sobie i wszystkim uczestnikom życzę.

Du möchtest keine Anzeigen sehen? Führe jetzt das Upgrade durch

API Calls